Wydawca: Open Beta
Liczba stron: 346
Choć w tytule książki pierwszym, co rzuca się w oczy jest słowo Doom, to warto doczytać tą przydługą nazwę do końca bo w niej kryje się istota tej pozycji. Otóż jest to opowieść o dwóch bohaterach, którzy dali nam kilka legendarnych gier. Gier, na których pewnie niejeden z nas się wychował. Warto poznać historię ich powstania, oraz opowieść o dwóch Johnach, którzy nam je dali.
John Carmack i John Romero od dziecka jarali się grami. Nie tylko chcieli w nie grać, ale interesował ich także proces ich powstawania. W końcu sami chcieli być twórcami i kreować światy. A że nie brakowało im talentu do programowania, to i dość szybko zaczęli pisać swoje pierwsze programy, aż pewnego dnia trafili na siebie, co odmieniło ich życia i w dużym stopniu oblicze branży.
David Kushner rozpoczyna swoją opowieść od przedstawienia nam bohaterów. Sprawnie przebiegniemy przez ich dziecięce lata i fascynacje. Pierwszą pracę i w końcu pierwsze spotkanie, ogarnięcie co to jest shareware, pierwsze gry, pierwsze przełomowe technologie typu płynny scrolling ekranu na PC, po założenie id Software i powstanie takich dzieł jak Wolfenstein 3D, Doom czy Quake.
I choć jest to opowieść pełna spektakularnych sukcesów, to nie brakuje w niej również porażek, kłótni, a nawet rozstań.
Przede wszystkim jest to jednak opowieść od dwóch skrajnych osobowościach, których wspólny talent umożliwił powstanie czegoś niezwykłego, ale odmienne spojrzenie na życie doprowadziło w końcu do zakończenia współpracy. Jeden John jest skrytym perfekcjonistą, skupiającym się na technikaliach. Potrafiącym samotnie kodować całe dnie i wydawać by się mogło, że otoczenie nie ma na niego wpływu. Drugi, wręcz przeciwnie, pragnie blasku reflektorów, ale gdy trzeba, potrafi także zasiąść i w pocie czoła kreować kolejne levele, w pełni wykorzystując dostarczone mu narzędzia. Gdy się dogadują, powstaje coś wspaniałego, ale nic nie może trwać wiecznie. Choć wydają się mieć zupełnie różne charaktery, doskonale się uzupełniają. Przynajmniej do czasu.
Każda impreza kiedyś się kończy, a gdzie się ostro koduje, ostro potrafią się także bawić. Programiści jak gwiazdy rocka? Tak, w latach dziewięćdziesiątych było to możliwe, a Romero był tego najlepszym przykładem. Nic jednak nie trwa wiecznie.
“Masters of Doom” to książka w którą wsiąka się od pierwszej strony, łapiąc oddech dopiero po przewróceniu ostatniej kartki. Czyta się jak dobry thriller, na jednym wdechu. Może nie ma tu strzelanin, ale wartkiej akcji nie brakuje. Nie brakuje też charakterystycznych bohaterów, zwrotów akcji, a nawet… spisków. Zdecydowanie warto sięgnąć.